poniedziałek, 29 lipca 2013

nic nowego

Dni mijają, nic konkretnego się nie dzieje. Choć przyznać muszę, że mijają nawet całkiem szybko.
Za równy tydzień Piotrek ma być z powrotem. O ile nie będzie wcześniej...
Dziś w alpach francuskich były duże zamiecie, burze, grady. Poniszczyło domy oraz plony na polach. Wielce możliwe więc, że nie będzie już czego zbierać. Osobiście im tego nie życzę. Wyjechali tak daleko, niech zarobią tyle ile planowali, ten tydzień już wytrzymam.
Szkoda tylko, że jak na złość u mnie pracy mało i połowę czasu musiałam przesiedzieć w domu. Ruchu nie ma, więc dostajemy mniej godzin, a nawet odsyłają nas do domu. Na szczęście "Cień Wiatru" C.R.Zafon strasznie mnie wciągnął i ponad 500 stronicowa książka troszkę czasu absorbuje.
Ogólnie przesiaduje w kawiarniach i czytam. Byłam dla odmiany na spotkaniu ze znajomymi z pracy, ale wymęczyłam się trochę ponad godzinę i zrezygnowana wróciłam do domu... Nie, zdecydowanie nie będę się męczyć i na siłę siedzieć z ludźmi kiedy totalnie nie sprawia mi to przyjemności. O wiele bardziej wolę chodzić z psem sąsiadów na długie wieczorne spacery.

Tymczasem dokańczam kawę i zbieram się do pracy. Dziś calutki dzień w pracy. Będę w mieszkaniu po dobrej północy. I dobrze, tak właśnie czas leci szybciej. A pojutrze urodziny teściowej...

poniedziałek, 22 lipca 2013

powrót

No więc wróciłam do Rzeszowa...
Z ciężkim sercem wyjeżdżałam z domu rodzinnego, aczkolwiek przejazd przez cały Śląsk spowodował, że kiedy zobaczyłam urokliwe Podkarpacie i mój klimatyczny Rzeszów to od razu poczułam się lepiej!
Tym razem dowiozłam resztę swoich szmat, więc przy prawie pełnej garderobie czuję się o niebo lepiej!
W sobotę szybkie zakupy spożywcze, rozpakowywanie się. W niedzielę praca i spontaniczny wieczór na mieście z Pauliną. 
Co do Pauliny to jest mi niezmiernie miło zaufania, którym mnie obdarzyła i to w tak szybkim czasie, choć konsekwencje tego są mi nie na rękę, bowiem wiem o rzeczach związanych z kierownictwem w mojej pracy o których nawet wiedzieć bym nie chciała... Jest to jakiś tam ciężar, zwłaszcza, że kierownik wie o mojej wiedzy... Skomplikowane to, ale nie mam zamiaru tego wywlekać, ZWŁASZCZA w odmętach internetu! 
Co jak co, ale zaufać mi można. 
A Paulina to strasznie fajna dziewczyna, ale raczej z grona tych dobrych znajomych z którymi świetnie mi się pracuje i można czasem wyjść, pośmiać się, a niekoniecznie przyjaźnić. 
Szanuję wszystkich ludzi i staram się nie oceniać w kategoriach "zły" czy "dobry" ale towarzystwo 'szalonych i wyzwolonych' kobiet nie jest w moim guście. 
Może jestem zaborczą furiatką, ale kieruję swoim życiem pewnymi zasadami moralnymi i po prostu najlepiej czuję się wśród ludzi, którzy prezentują taką samą postawę. 
Och, to brzmi jakby z Pauliny była nie wiadomo jaka panienka, tak nie jest. Widzę w niej wiele twardych zasad, ale ona uwielbia bawić się mężczyznami i jest, powiedzmy, nowoczesna. 
Wieczór spędziłyśmy miło, jak widać:


I chyba wczoraj dokonałam dobrego uczynku, godnego samego amora Walentego! Mam nadzieję, że dzięki mnie, dwoje upartych ludzi w końcu będzie mogło zaznać razem szczęścia. :) Pieprzyć etykiety zawodowe, miłość ponad to! :P

Dziś natomiast byłam u teściowej zanieść prezent od rodziców, mega zdrową oliwę, którą przywieźli z Włoch. W zamian dostałam czyściutkie i pachnące ręczniki. Pogadałyśmy dobrą godzinę, głównie o naszym kochanym Piotrku. 
To niesamowite, że potrafię tak swobodnie i naprawdę miło rozmawiać z ponad 70letnią kobietą! Jest niesamowicie mądra, bystra i potrafi patrzeć na świat "nowocześnie". 
Od razu przychodzi mi na myśl mama mojego byłego chłopaka, która jest w wieku mojej mamy i z którą KOMPLETNIE nie miałam o czym rozmawiać! Zaściankowość totalna. 

Potem byłam na długim i relaksującym spacerze z psem sąsiada ^_-
Obiad nawet dziś zrobiłam. I nawet jadalne...
A poza tym to się lenię. Mogę, więc się lenię! 

czwartek, 18 lipca 2013

sweet home.

Home. Sweet home.
Jak dobrze być w domu rodzinnym!
Wszystkie problemy, tęsknoty i złe przeczucia stają się strasznie malutkie.
Obecnie siedzę w jadalni, w o wiele za dużej pidżamie mojej siostry, drzwi na taras są otwarte i wpada do domu ten letni upał. Mój pies leży pod stołem u moich nóg. Kocham ten stan...
Zaraz idę poleżeć w wannie (u mnie w mieszkaniu nie mogę pozwolić sobie na takie luksusy, gdyż jest to typowo studenckie mieszkanie), a kiedy przyjdzie wieczorny chłód, wyjdę na taras z laptopem i może napiszę jakiś rozdział książki... Tak, to jest dobry czas na pisanie!
Wczoraj z Moniką poszłyśmy na spacer, który miał mi poprawić humor a jednak stało się odwrotnie... Monika ma teraz bardzo ciężki czas. Kolejny raz, kolejny facet okazał się typowym "dupkiem", a ja dzięki temu mogłam, kolejny zresztą raz, uświadomić sobie jak wielkie miałam szczęście spotykając Piotrka i jak bardzo go nie doceniam.
Naprawdę mnie to zdołowało. Z drugiej jednak strony, dzięki takim refleksjom możemy dążyć ku lepszemu.
W sobotę powrót na moje ukochane Podkarpacie. Dom rodzinny zawsze jest cudowną opcją, jednak Śląsk mnie przytłacza a myśl o sobotnim powrocie do Rzeszowa sprawia, że się uśmiecham. Zresztą, do miesiąca czasu zamierzam odwiedzić znów moją rodzinę, tym razem, mam nadzieję, z Piotrkiem.
OK, idę nabierać sił w wannie przed dłuugim spacerem z moim psem. :)
-

poniedziałek, 15 lipca 2013

uziemiona

Tak jak w tytule. Zostałam uziemiona. Mój portfel jest goły i wesoły, a ja czekam na przelew gotówki i z nudów, znów zaczynam tu skrobać. Mogłabym poczytać, ale i tak siedzę, i co 5 min odświeżam moje konto bankowe.
Właśnie zaczął mi się tydzień urlopu, jadę więc do domu w którym nie byłam od wyprowadzki czyli od połowy maja. Dopiero od kilku dni zaczęła mnie męczyć tęsknota. Pewnie jest to spowodowane tym, że od soboty jestem w Rzeszowie sama, bowiem mój Luby wyjechał na 3 tyg do pracy do Francji. Jego wyjazd to ogólnie strasznie ciężki temat. Wyjazd w środku wakacji... Doprowadza mnie to do szału, ale wiem, że tak będzie najlepiej. Zastrzyk gotówki sprawi, że nie będę wysłuchiwać całymi dniami, iż nie można się nigdzie ruszyć bo biznes przez wakacje leży i kwiczy. Żyliśmy już na odległość ponad rok, więc co to, te 3 tyg... a jak wróci to pojedziemy w końcu na zasłużone wakacje! Oboje jesteśmy bardzo luźnymi i spontanicznymi ludźmi, więc gdzie i kiedy, pewnie okaże się z dnia na dzień, choć ja mam parcie na pewien zakątek europy...
Póki co, czekam na ten cholerny przelew, aby móc kupić sobie bilet na busa, (a muszę jeszcze po drodze wstąpić do sklepu po odłożoną torbę..). W między czasie staram się nie myśleć jak daleko jest mój Piotrek, i ile dni czeka mnie bez Niego, no i że tak cholernie swędzi mnie nowy tatuaż! Ostatkiem sił powstrzymuję się aby nie zacząć go trzeć..!
Już nie mogę doczekać się efektu końcowego, bowiem nie jest jeszcze skończony. Miał być gotowy już w sobotę, ale napuchł mi i wraz z Brydziem (czyt. tatuażystą) stwierdziliśmy, że lepiej odczekać. Mój nowy tatuaż to kluczyk z napisem Strenght (obecnie jest klucz, nie ma napisu). Z tym napisem to była strasznie śmieszna -a może wręcz tragiczna- sytuacja, ale raczej nie jest to powód do chwalenia się, zapewniam! Ogólnie... Bóg nade mną czuwał!
Tutaj fota z akcji :

Nie dokończyłam drugiego tatuażu a już mam w głowie plany na następne... Wolę jednak wziąć na wstrzymanie, bo jednak jest to dość poważna sprawa. Moje gusty zmieniają się zbyt często, dlatego stawiam na klasykę, a nie na to, co akurat jest modne, czyli te wszystkie oklepane napisy, ptaszki, piórka... 
Choć co do piórka, to myślałam o motywie pióra z kałamarzem... 
Och, znów się nakręcam! A tymczasem kluczyk swędzi mnie cholernie!